Mity o nauce języków – Top 10

1. Moje dziecko ma znać jakiś język – nieważne jaki, każdy się przyda.

Nie zawsze, nie każdy w równym stopniu. Angielski pełni całkiem inną funkcję niż inne języki. Jest narzędziem międzynarodowej komunikacji – a jak bardzo obcym, to już zależy od ucznia, od jego zdolności, ale też determinacji, nawyków i zainteresowań.

2. Ona jest taka zdolna… na pewno lepiej, żeby się uczyła indywidualnie…

Być może chemii albo łaciny. Ale nie angielskiego, a zwłaszcza nie w wieku 7-18 lat: chodzi przecież o porozumiewanie się, wchodzenie w role, zabawę – jak to osiągnąć indywidualnie??

3. Nauka w małej grupie daje całkiem inne efekty.

To prawda, ale niecała. Oczywiście grupa 15- czy 20-osobowa nie sprzyja szybkim postępom, ale z kolei 2- albo 3-osobowa też nie jest dobrym wyjściem. Najważniejsza nie jest wielkość grupy, tylko to, żeby poziom był wyrównany, a kontakt między uczestnikami łatwy i naturalny.

4. Dzieci mają za dużo na głowie i są pod taką presją – zajęcia powinny być bezstresowe.

Wszyscy powinniśmy żyć bezstresowo, ale to nierealne. Oczywiście im młodsi uczniowie tym więcej zabawy, ale poza tym zajęcia językowe są takie jak inne zajęcia: odpowiedzialność za ustalanie zasad, za tempo i porządek musi ponosić nauczyciel. Jeśli dla kogoś to zbyt duży stress – sorry…

5. A nie mają państwo kursów konwersacyjnych? Mój syn chciałby się uczyć i płynniej mówić po angielsku (to jego słabsza strona), ale na pisaniu to mu specjalnie nie zależy.

Hmmm, może i nie zależy, ale nie ma co się oszukiwać – nie można dobrze mówić (chyba że wyłącznie o pogodzie), jeżeli się nie czyta, a umiejętność nie używana szybko zanika i staje się stroną najsłabszą ze słabych. Jeśli chcemy się uczyć w odpowiednim tempie, musimy wykorzystać wszystkie elementy. W przeciwnym razie, to trochę tak, jakby mówić: Zależy mi na zupie, ale po co do niej tyle mięsa, i tak wszystkiego nie zjem. No i warzyw nie cierpię, a już sól to istne morderstwo…

Taaak. Najsłabszą stroną rosołu jest… no właśnie, co?

Choć podobno są tacy, którym wyszedł na samej wodzie…

6. Egzaminy językowe są tylko niepotrzebnym stresem, a można się nauczyć i bez tego.

Święta racja, ale tylko wtedy, gdy sami nie wiemy, czym się od siebie różnią i który czemu ma służyć. Polecamy zakładkę: Egzaminy

7. Czy nie wystarczą 2 lekcje w tygodniu? Przecież angielski jest w szkole, w radiu, w telewizji – po co tak intensywnie?

Musi być intensywnie, jeśli ktoś ma brać odpowiedzialność za efekty. Jeżeli 2 lekcje – to z reklamacjami prosimy do ministerstwa – czy może prosto do Elżbiety II?…

8. Homework, again? W

[kraju x, szkole y, itp] nie mają prac domowych, a mają wyniki.

W ogóle w idealnym świecie nie ma prac domowych – to pewne. Można by też darować sobie, gdyby lekcje, według jednego, spójnego planu, były codziennie. Ale jeśli uczymy się konkretnym systemem 2 razy w tygodniu, to zadania wykonywane w klasie nie wystarczą. Poza tym własna praca nad językiem – choćby czytanie – na pewnym etapie jest nieunikniona. Albo się taki nawyk ma, albo… liczy się na cud.

9. Ile by się nie uczyć i jakąkolwiek metodą, to i tak będzie tylko język obcy.

Nie wierzcie w to. Nie w dzisiejszych czasach, gdy świat stał się taki mały. A szczególnie nie z angielskim, który jest na każdym kroku i daje tyle możliwości. Przy odpowiednim podejściu, można osiągnąć wszystko. Sky is the limit.

10. Wie pan, on musi uczyć się z kolegą. I żeby razem siedział – no oni już tak zawsze…

Aha. :( To życzymy powodzenia w korzystaniu z angielskiego. Z kolegą.

* * *